Matterhorn Drukuj
Ocena użytkowników: / 10
SłabyŚwietny 
Relacje - Wyprawy
Wpisany przez Wojtek   
wtorek, 24 marca 2009 22:56

Matterhor - Marcin i Paweł - zdobywcygor.plCel: Matterhorn 4478 m n.p.m.
Data wyprawy: 2008-08-18-24
Uczestnicy: Paweł, Marcin i sherp Karol.
Warunki i przebieg wyprawy: słońce, słońce, słońce, wiatr i mróz.

Relacja z wyprawy na Matterhorn

Opis wyjazdu na Matterhorn 18-23 sierpień 2008

Uczestnicy:Paweł Ząbek, Marcin Dudek i Karol Wrzos.

Matterhorn - jedna z najładniejszych gór świata. Skalna piramida. Od zawsze pojawiała się w naszych planach. Ale wystarczyło tylko jedno spojrzenie podczas zeszłorocznego wyjazdu na Duforspitze i stała się priorytetowym celem. Raz po raz odwiedzaliśmy strony, i szukaliśmy opisów, zdjęć, filmów, które pozwoliłyby lepiej przygotować się do wyjazdu. Wydawało nam się, że przeczytaliśmy już wszystko.

Niestety Woytek tyle co wrócił z wyprawy Eiger, Bogdan przygotowywał się na wyjazd na Kilimandżaro. Obydwaj nie mogli się załapać na ten termin, choć bardzo chcieli. Pozostali zdobywcy o dziwo nie przejawiali większego zainteresowania.

Miałem przed sobą drugi tydzień urlopu. W poniedziałek rano spotkałem się z Marcinem, sprawdziliśmy pogodę, i w jednej chwili podjęliśmy decyzję o wyjeździe. Prognozy nie były idealne, ale rysowała się perspektywa dwóch dni okna pogodowego. Już po paru godzinach w trójkę razem z Karolem jechaliśmy naprzeciw przygodzie.

Droga strasznie się dłużyła. Do Täsch dojechaliśmy we wtorek około 16.00. Posiłek przepakowanie i na stacji kolejki do Zermatt zameldowaliśmy się około 21.00. Plan był prosty dojechać do stacji końcowej i na nogach dojść do schroniska. Niestety zaczęło padać, a nawet chwilami grzmiało. Zarówno na kempingu jak i na stacji kolejki, wszyscy odradzali nam nocnego wyjścia. Ostatecznie po namowie konduktora, dodzwoniliśmy się do schroniska, i po krótkiej naradzie pozostaliśmy na dole. Leniwe chłopaki jesteśmy, a pięć godzin drogi w deszczu i nocy nie zachęcało. Wieczór skończyliśmy w knajpie na spaghetti i piwie.

Rano o 6.00 już skutecznie wystartowaliśmy kolejką do Zermatt. Następnie 15 min drogi przez centrum miasta, do kolejki linowej, która miał nas wywieść na stację przy jeziorze Matterhorn i PawełSchwarzsee. Na dolnej stacji okazało się jednak, że pierwszy wagonik wyjeżdża o 8.00. Wymusiło to ponad godziną przerwę. Nie mogąc wysiedzieć na dupach, spacerowaliśmy po budynku kolejki. Marcin jak zwykle szukał jakiejś knajpy z jedzeniem, ale było zbyt wcześnie. W powietrzu unosi się atmosfera podniecenia i wyczuwalnego stresu. Oto przed nami otwierała się droga na legendarny szczyt.

Do schroniska Hörnli 3260 mnpm, doszliśmy około 11.00. W drzwiach przywitała nas Ania, której mąż, Remek o świcie wyruszył na szczyt. W schronisku zjedliśmy pomidorową, popiliśmy piwem, za które słono zapłaciliśmy i wyruszyliśmy z Marcinem do góry. Karol został trzymać kciuki i robić zdjęcia. Pogoda była wymarzona. Wyruszając mieliśmy dwa scenariusze. Mój zakładający wyjście maksymalnie wysoko celem aklimatyzacji, i zejście do schroniska. Marcina, zakładający wyjście do schronu, nocleg i rano atak szczytowy. Po drodze mieliśmy okazję porozmawiać z jednym z przewodników rodem z Kraju Basków,Paweł w drodze na Matterhorn - www.zdobywcygor.pl który przygotowywał się moim sposobem (maksymalne podejście i zejście do punktu startu) na jutrzejsze atak. O dziwo utwierdził on nas w słuszności planu Marcina. W tym dniu nie podjęliśmy już tego tematu. Miałem jednak wrażenie, że moje pobolewanie głowy i choroba Marcina były skutkiem braku aklimatyzacji. Czyli jak zwykle. Dużo mówimy o konieczności przystosowania do wysokości i jeszcze nigdy się do tego nie zastosowaliśmy.

Około godziny 18.00 doszliśmy do Solvaja. Jest to schron na wysokości 4003 mnpm. Byliśmy trochę zmęczeni. Na miejscu spotkaliśmy mieszkających tam trójkę Rosjan, jak się później okazało, bardzo sympatycznych. Ogólnie schron robił piorunująco dobre wrażenie. Niezbyt duży budynek na granii, ale jedno piętrowe szerokie łóżko, koce, stół dwie ławki apteczka skrzynka ratunkowa, świeczki czysto ciepło i przytulnie. Pierwsza wizyta w kiblu i cały czar prysł. Na podłodze 10 cm nawianego przez rurę kiblową śniegu i niewyobrażalnie osrana deska. Znaczy wszystko osrane. Załatwienie twardej potrzeby fizjologicznej wymagało umiejętności wspinaczkowych przynajmniej na poziomie 6.2 nie zapominajmy że wszystko to na wysokości 4003 m npm, po dość wyczerpującym podejściu.

Noc mijała bardzo długo. Ani ja ani Marcin nie mogliśmy spać, budząc się kilkakrotnie. Wysokość dawała o sobie znać. Ja słyszałem każdy szelest, nie mówiąc o gadaniu czy wierzganiu w łóżku. Około 12.00 do schronu wrócił Remek który Pauza - www.zdobywcygor.pl szczyt zdobył z jakimś spotkanym wcześniej Japończykiem. Przymarznięte skarpetki do palców jego nóg nie wróżyły niczego dobrego. W większości palców nie miał żadnego czucia, a wszystkie były bardzo blade. Po kilkunastu minutach zamieszania postanowił położyć się spać, i tak nie byliśmy w stanie mu pomóc. Jeszcze później do schronu dotarli alpiniści, którzy na szczyt wyszli od strony włoskiej. Ciekawe o której byli na szczycie skoro do Solvaya dotarli grubo po północy. Jakimś cudem wszyscy zmieścili się na podłodze i w końcu zapadła cisza.

Rano wstaliśmy dość wcześnie, bo już przed piątą. Był czwartek. Pogoda zapowiadała się wspaniale. Na niebie widać było tylko kilka małych obłoczków, a w dolinach mgłę, która je wypełniła tworząc pofalowane morze. Niebo mieniło się od ciemnego granatu poprzez niebieski na zachodzie do błękitnego i bursztynowego zapowiadającego świt na wschodzie. Tuż nad szczytem Matterhornu błyszczał księżyc. Całość tworzyła bajeczny widok. Pierwszy przewodnik doszedł do schronu punktualnie o 7.00. Był to nasz kolego z Kraju Basków. Prowadził ze sobą dwóch Hiszpanów. Trochę był zdziwiony, że jeszcze nikt przed nim w tym dniu nie ruszył do góry. Za nim nadciągały kolejne ekipy. Od dawna byliśmy przygotowani, więc ruszyliśmy od razu do góry. Już po pierwszym metrach górnej płyty Moseley'a straciliśmy ich z pola widzenia. Marcin znowu odczuwał chorobę, zwalniając tempo. Częściej lub rzadziej asekurowaliśmy się do olbrzymich ringów, które wyznaczały nam kierunek. Przed szczytem wykorzystaliśmy dodatkowo zamontowane grube liny, które jeszcze bardziej ułatwiały podejście. Podczas wejścia oglądaliśmy jak poniżej nas, śmigło z podwieszonym ratownikiem wykonywało niespotykaną liczbę podejść. Rozmawiając z idącymi obok Węgrami, przypuszczaliśmy że na dole musiał mieć miejsce jakiś wypadek. Później w schronisku dowiedzieliśmy się, że akcja ratunkowa miała na celu odnalezienie ciał dwóch osób, które spadły z dużej wysokości tuż poniżej schronu.

Na szczyt dotarliśmy przed 1.00. Wypiliśmy ostatni termos herbaty, który jakimś sposobem udało mi się donieść. Przez zmordowaną twarz Marcina powoli zaczynał przedzierać się uśmiech a potem duma. Gratulacje, uściski, fotki, kilka minut filmu i powoli acz bezpiecznie zaczęliśmy schodzić w dół. Wykorzystując wszystkie znane nam już, stałe punkty staraliśmy się zjeżdżać oraz schodzić wzajemnie asekurując pół-wyblinką. Tuż nad śnieżnym polem minęliśmy naszych współlokatorów z Rosji, którzy zaczynali odwrót. W takim tempie raczej nie doszliby na szczyt. Do Solvaya doszliśmy po 5.00. Wypiliśmy kilka porcji herbaty, przygotowaliśmy dwa pełne termosy na noc, zjedliśmyna szczycie Matterhorn - www.zdobywcygor.pl cały zapas jedzenia i ułożyliśmy się spać. Ta noc minęła nam kamiennym snem. Nawet nie wiem, kiedy do schronu wrócili Rosyjscy kompani. Rano korzystając z ich uprzejmości przygotowaliśmy ciepły ciaj, i wyruszyliśmy. Każdy mijany po drodze przewodnik z którym rozmawiamy przestrzegał nas przed załamaniem pogody jakie nadciągało. Z każdym metrem, który schodziliśmy niżej Marcin czuł się coraz lepiej. Około 300 metrów przed schroniskiem zaczęliśmy schodzić asekurując się lotną. Próbowaliśmy nadążyć za ekipami, które schodziły. Idąc za nimi nie gubiliśmy szlaku. 100 metrów przed schroniskiem widoczność zmalała i zrobiło się dość ślisko i niebezpiecznie. Do schroniska doszliśmy około 1.00. Na dole czekał już Karol, który wynudził się niemiłosiernie.

Pokrótce zrelacjonował nam dwa dni w schronisku. Remek dzień wcześniej wrócił z odmrożeniami III stopnia. Palce były pokryte, napełnionymi płynem surowicznym pęcherzami. Wszystkie były wstrętnie sine. Później w szpitalu okazało się, że nadawały się już do amputacji.

My najszybciej jak to możliwe dotarliśmy do górnej stacji kolejki. Później Zermatt i kemping w Täsch. Gorący wymarzony prysznic. Pizza i kilka kufli piwa w lokalnej knajpie. Ponieważ nie było nam dość, wyruszyliśmy na poszukiwanie sklepu monopolowego. Marcin który cały czas paradował w swoim kosmicznym srebrnym wdzianku The North Face'a, wszedł do jednego z otwartych barów, i jakie było jego zdziwienie kiedy na pytanie o flakon, pani ze słowami na ustach "I have something special for you" z pod lady wyciąga 0,7 naszej polskiej Wyborowej. Szczegół wieczoru niech każdy sobie dopisze.

Rano odwiedziliśmy jeszcze Zermatt z cmentarzem wspinaczy, muzeum alpinizmu i obowiązkowymi zakupami pamiątek. Powrót do domu to znowu długie godziny w samochodzie.

Podsumowując.

Jak zwykle nie przygotowaliśmy się po względem aklimatyzacji, i odczuwaliśmy tego skutki, szczególnie Marcin. Podejście Granią Hörnli nie sprawia większych problemów niż II o ile nie zbacza się ze szlaku. Niestety pozostawione taśmy i repy wyznaczają całą sieć pseudo szlaków o różnej trudności, dochodzących nawet do IV.

Najważniejszą trudnością jest jednak długość podejścia. Po drodze można spotkać stałe punkty, a fragmentami grube stałe liny. Przydają się ekspresy a czasami kości (cameloty wielkości od 1 do 4). Schron Solvay, w przeciwieństwie do naszego scenariusza jest przewidziany do wykorzystania wyłącznie podczas załamania pogody lub innych wypadków losowych. Problemem jest jego mała pojemność. Tuż pod i nad schronem mijamy płyty Moseley,a które wycenione zostały na III i są jedna z głównych trudności tej drogi. Ponieważ droga na szczyt jest dość zatłoczona i często strącane są mniejsze lub większe kawałki Mata, na głowie obowiązkowo trzeba mieć kask. Przed szczytem przejść musimy pole śnieżne, i tu ważne jest posiadanie raków i czekana. Z względu na wysokość i możliwość zmian pogody niezbędne zabranie ze sobą odpowiedniego ubrania. My na szczyt wyszliśmy w soft shell'ach, ale komplet kurtek i czapek mieliśmy w plecaku. Ogólnie droga łatwa, ale ze względu na swoją długość polecam dobre przygotowanie kondycyjne, sprawność w operowaniu sprzętem i ogóle przygotowanie wysokogórskie teoretyczne i praktyczne. Galeria

Do zobaczenia na szlaku lub na kolejnym wypadzie w wysokie góry! ZOMBI

 

Ta strona używa cookie. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our privacy policy.

I accept cookies from this site.

EU Cookie Directive Module Information