Spacer internetowy

     z wyprawy na największy masyw górski w Alpach .:.

 

Zdobywcy Gór

    zapraszają do panoram .:.
Start .:. Relacje .:. Trekking .:. Wysokie Taury - wokół Kitzsteinhornu
Wysokie Taury - wokół Kitzsteinhornu Drukuj Email
Ocena użytkowników: / 5
SłabyŚwietny 
Relacje - Trekking
środa, 12 sierpnia 2009 10:24
Wysokie Taury
Lipiec 2009 - Treking wokół Kitzsteinhornu

WeiBsee

Plany spędzenia urlopu w Wysokich Taurach chodziły nam po głowie już od dłuższego czasu. Kiedy byliśmy tam pierwszy raz w lecie w 2006 roku wtedy potraktowaliśmy ten wyjazd bardziej poznawczo odwiedzając poszczególne dolinki, wyjeżdżając na górę kolejką i ograniczając się jedynie do krótkich wycieczek po okolicznych łąkach alpejskich. Ale już wtedy Wysokie Taury zrobiły na nas duże wrażenie i postanowiliśmy wrócić tam z plecakiem. No i w końcu nadszedł czas urlopu. Kompletujemy sprzęt, pakujemy plecaki i ... ciekawe jak my to wszystko uniesiemy. Ale nic to. Damy sobie radę. Jedziemy. Lipiec, pełnia lata, jak wyjeżdżaliśmy w nocy było 26 st C. Na miejscu w Enzingerboden gdzie znajduje się dolna stacja kolejki linowej do Weissee jesteśmy o 8 ranu. I tu niespodzianka. Zamiast słonkiem i błękitnym niebem Alpy witają nas śnieżycą i temparaturą tylko nieznacznie przekraczającą 0 st C.

Dzień 1

Do schroniska Rudolfshuette (2311 mnpm) docieramy kolejką linową. Tutaj śniegu jeszcze więcej. W tym dniu w ramach rozgrzewki planowaliśmy jeszcze wypad na jeden z okolicznych mniejszych szczytów. Niestety pogoda pokrzyżowała nasze plany i ograniczyliśmy się jedynie do krótkiego spaceru na tamę na Jeziorze Weissee Stausee. Na szczęście schronisko, a właściwie hotel górski jakim jest Rudolfshuette gwarantuje sporo dodatkowych atrakcji. Można skorzystać z basenu, sauny (odpłatnie), jest świetlica, pokój zabaw dla dzieci, internet, resturacja, można pograć w pingponga, a nad siedzącymi w hallu rozpościera się ścianka wspinaczkowa. Jest się czym zająć nawet w kiepską pogodę. Resztę dnia spędziliśmy zatem pod dachem na odrabianiu zaległości w spaniu i próbując sił na ściance wspinaczkowej.

Dzień 2

Sypało cały dzień i w nocy. Rano naszym oczom ukazała się prawdziwie zimowa sceneria. Ok 30 cm świeżego śniegu. Ale za to błękitne niebo i słoneczko. W planie mieliśmy próbę podejścia na jeden z 3-tysięczników: Granatspitze (3086 mnpm) lub Stubacher Sonnblick (3088 mnpm). Wymagało to jednak przejścia przez lodowiec Sonnblickkees. Wiszące w schronisku ostrzeżenie przed szczelinami oraz świeży śnieg, który jeszcze dodatkowo je ukrył zwiększając ryzyko wpadnięcia sprawiły, że postanowiliśmy nie kusić losu i skorygować nasze plany. Za cel tego dnia obraliśmy sobie Medelzkopf (2761 mnpm). Ze schroniska wyszło jeszcze kilka osób, ale jakoś nikt nie chciał iść w tym samym kierunku co my. Musieliśmy sami, a właściwie to mi przypadło w udziale przecierać szlak brodząc w pół metrowym śniegu. Z początku słonko ładnie świeciło później jednak zaczęły nad szczytami gromadzić się ciemne chmury. Mając w pamięci śnieżycę z poprzedniego dnia przez moment zastanawialiśmy się czy nie zawrócić. Naciski na powrót chwilami były nawet dość silne. Na szczęście byłem nieugięty i nie zawróciliśmy. Trudy przecierania szlaku zostały nam wynagrodzone. Gdy dotarliśmy na szczyt chmury się rozeszły, pojawiło się błękitne niebo i zaświeciło słonko. Było co podziwiać. Naszym oczom ukazała się wspaniała panorama z takimi szczytami jak: Grosser Muntanitz (3232 mnpm), Kalser Barenkopf (3079 mnpm), Granatspitze (3086 mnpm), Stubacher Sonnblick (3088 mnpm), Hoher Kasten (3189 mnpm), Eiskogel (3426 mnpm), Johannisberg (3453 mnpm), Hohe Riff (3338 mnpm), Hocheiser (3206 mnpm).
Powrót już znacznie prostszy. Idąc po własnych śladach, nie musieliśmy się już zastanawiać którędy iść. Mając w zapasie sporo czasu nie musieliśmy się śpieszyć. Korzystając z wspaniałej pogody syciliśmy oczy wspaniałymi widokami. Grzejące słonko napawało dodatkowo nadzieją, że świeży śnieg spłynie i szlak zaplanowany na kolejny dzień będzie możliwy do przejścia.

Dzień 3

Ten dzień budził w nas największe obawy. W planie mieliśmy przejście ze schroniska Rudolfshuette do schroniska Heinrich Schweiger House. To najdłuższy z zaplanowanych etapów do tego z dużą różnicą poziomów. Najpierw 300 metrów w dół, później 600 metrów w górę, dalej znowu 600 metrów w dół, a na koniec już na dobicie jeszcze raz 800 m ostro w górę. Do tego plecaki, które nie chcą stać się nic a nic lżejsze. Na mapie odległość dawała do myślenia. Drogowskazy również nie pozostawiały złudzeń, że będzie to ciężki dzień. Na przełęcz Kapruner Toerl (2639 mnpm) 3,5 godz., do jeziora Stausee Mooserboden kolejne 2,5 godz. i do schroniska Heinrich Sweiger House jeszcze 2,5 - 3 godz. W sumie niewiele bo tylko 8,5 - 9 godz. ale w prawie zimowych warunkach i ze znacznym obciążeniem. Nic to. W końcu nie przyjechaliśmy tam dla przyjemności ;-). Idziemy. Na początek w dół. Szlak miejscami stromy, poprowadzony skalistym zboczem, miejscami wymagający, ale w trudniejszych miejscach ubezpieczony stalową liną. Docieramy do jezioraStausee Tauernmoossee. Teraz w górę na przełęcz Kapruner Toerl. Mozolne pokonywanie wysokości i szukanie szlaku w labiryncie głazów skalnych przyniesionych przez jęzor lodowca Rifflkees. Grzejące słońce sprawiło, że na szczęście śniegi zdążyły ustąpić. Przynajmniej w niższych partiach. Szło się całkiem dobrze. Im wyżej śniegu jednak coraz więcej. Na końcowym odcinku przed przełęczą znowu musieliśmy przecierać szlak. Obserwujący nas z góry okazały koziorożec alpejski (chyba) wydawał się mocno zdziwiony, że komuś na dwóch nogach chce się tak wspinać. Przełęcz zdobywamy o 12:30 po 4 godzinach marszu. Tylko pół godziny opóźnienia - całkiem nieźle. Na przełęczy zasłużony odpoczynek. W miedzyczasie doszła nas para Włochów - po naszych śladach ich tempo w końcówce było znacznie szybsze, oraz z drugiej strony wdrapał się kolejny turysta, któremu najwidoczniej nie chciało się dalej iść bo szybko rozwinął skrzydło i sfrunął z przełęczy w towarzystwie orłów.
Jeszcze łyk ciepłej herbaty i ruszamy dalej. Wędrując doliną wokół Jeziora Saussee Mooserboden z daleka widzimy nasz dzisiejszy cel - schronisko Schweiger House. Ale aby tam dotrzeć musimy jescze obejść prawie całe jezioro i wspiąć się 800 m po stromym zboczu w górę. Ten etap przychodzi nam już znacznie gorzej. Czujemy już trudy dzisiejszego dnia. Tamę na jeziorze osiągamy po ok 4 godzinach od opuszczenia przełęczy z małą przerwą obiodową po drodze - chińskie zupki smakują wyśmienicie. Szkoda tylko, że takie lekkie. Jeszcze tylko 800 m w górę i będzie można rozłozyć się na pryczy. Wg drogowskazów jakieś 2 godz. marszu (wg przewodnika 2,5 - 3 godzin). Na tamie można skorzystać z kolejki linowej i wytransportować plecaki na górę. Zamierzamy oczywiście skorzystać z tego udogodnienia. Dzwonimy z dołu do schroniska żeby uruchomili kolejkę. W odpowiedzi słyszymy "Soory, but today the lift is out of service". Nie może być zbyt prosto. Nie ma co się zastanawiać. Bierzemy plecaki na plecy i powoli zdobywamy kolejne metry wysokości. Zbocze bardzo strome i "gładkie". Na dole ostrzeżenie przed spadającymi kamieniami. Głównie strącanymi przez turystów znajdujących się wyżej. W czasie marszu okazuje się ,że strącić kilka kamieni wcale nie jest rudno. Ścieżka poprowadzona gęstymi zakosami miejscami bardzo wąska, a podłoże bardzo kruche. Pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. Na początku słoneczko. Jednak w dole nad Kaprun widać zbierające się chmury. Docierają do nas po ok. 0,5 godz. przynosząc ze sobą deszcz. Zaczyna padać. Dalsza wędrówka w górę w takich warunkach wydaje się zbyt ryzykowna. Postanawiamy zawrócić i przenocować gdzieś niżej. Na szczęście deszczowe chmury tak jak szybko przyszły tak szybko również odeszły. Tylko trochę nas zmoczywszy. Zawracamy i kontynuujemy marsz w górę. Jeszcze kilka razy po drodze zostaliśmy otuleni przez gęste chmury, ale na szczęście już bez deszczu. Trochę wyżej i wychodzimy ponad pułap chmur. Znowu możemy podziwiać piękne widoki. Dolina i lodowce spowite gęstą warstwą chmur, a z nich wyłaniające się szczyty oświetlone promieniami zachodzącego słońca. Im wyżej tym warunki trudniejsze. Wąska ścieżka miejscami pokryta jest mokrym śniegiem. Każdy krok wymaga dużej uwagi. Patrząc w dół lepiej nie myśleć czym mogłoby się skończyć potknięcie lub utrata równowagi. Do schroniska docieramy po 20 po prawie 12 godzinach na szlaku. Mamy dość. Kolacja i do spania. W schronisku 10 osób. Okazało się, że sidzą tam już od 3 dni. Wrunki pogodowe, opady śniegu spowodowały, że w tym czasie nikt tam nie dotarł, nikt też nie próbował z tamtąd zejść. Próby atakowania szczytów również się załamały z powodu zbyt dużej  ilości śniegu. O 20:30 w schronisku zapanowało nagłe poruszenie. Każdy kto miał chwycił aparat i wybiegł na zewnątrz podziwiać zachodzące słońce, które powoli chowało się za szczytem Kitzsteinhornu wyłaniającego się z chmur kóre spowiły całą dolinę. Widok niesamowity. Dla tego widoku warto się tam było wdrapać.

W tym miejscu warto poświęcić parę słów samemu schronisku. Schroniska Heinrich Schweiger House usytuowane jest na wysokości 2800 mnpm na niewielkiej półce skalnej. Jest jakby zawieszone 800 metrów nad Jeziorem Stausee Mooserboden. A nad nim góruje Grosses Wiesbachhorn (3564 mnpm). Wychylając się za barierkę ma się pod sobą 800 m odchłań uwieńczoną taflą jeziora Mooserboden. Patrząc z dołu widzimy prawie pionowe 800 metrowe zbocze wznoszące się znad tafli jeziora, a na jego szczycie mały punkcik schroniska. To właśnie ten widok sprawił, że będąc tu po raz pierwszy, wtedy tylko przy jeziorze, zdecydowaliśmy, że musimy tu wrócić i sprawdzić jakie widoki rozpościerają się z poziomu schroniska. Od tego czasu chodził nam po głowie pomysł treckingu przez Wysokie Taury z obowiąkowym noclegiem w Heinrich Schweiger House. W samym schronisku nie zastaniemy wygód. Pokoje małe, nie ogrzewane, woda z karnistrów oczywiście zimna, prysznic ... tylko jeżeli ktoś znajdzie odpowiedni wodospad. Ale piwo jest. Niestety słono trzeba za nie zapłacić. I oczywiście wspaniałe widoki. Schronisko jest niezłym miejscem wypadowym na kilka 3-tysięczników z Grosses Weisbachhorn na czele.

Dzień 4

Tego dnia wstawało się ciężko. W nogach czuliśmy jeszcze wczorajszy dzień. Ramiona również nie kwapiły się do nałożenia plecaków. Kiedy w końcu zwlekliśmy się z pryczy okazało się, że w schronisku byliśmy już tylko my. Rzut oka w kierunku Grosses Weisbachhorn i na grani Kaindlgrat widzimy kilka osób wykorzystujących sprzyjającą pogodę, napierających w kierunku szczytu. Chciało by się podążyć za nimi, ale nasz plan tego nie zakładał. Naszym kolejnym celem jest schronisko Krefelder Huette na lodowcu pod Kitzsteinhornem. Szybkie śniadanie, kilka fotek dla upamiętnienia pobytu i przed 9:00 ruszamy w drogę. Śnieg ze ścieżki nie zdążył jeszcze do końca stopnieć. Miejscami zalegało go całkiem sporo. Każdy krok w tych miejscach wymagał sporej uwagi aby nie zakończył się poślizgnięciem i baaardzo szybkim pokonaniu tych 800 m w dół. Tempo tego dnia niestety marne. Na dole jeszcze przerwa na ciepłą zupkę - trzeba trochę odciążyć plecaki ;-) i do rozwidlenia szlaków przy schronisku Ebmatenalm jesteśmy dopiero o 12:30, a na drogowskazie 5 godz. na przełęcz Hohe Kammerscharte i 880 m pod górę. A to nie koniec drogi. Z przełęczy jeszcze ok . 2 godz. do schroniska Krefelder. Czyli jeszcze przynajmniej 7 godzin marszu w sprzyjających warunkach.  Dzisiaj nie damy już rady. W końcu trzeba mieć też trochę przyjemności z pobytu w górach. Decydujemy się zanocować w schronisku Ebmatenalm - gospodarstwo agroturystyczne gdzie można skorzystać z noclegu, zjeść i napić się czegoś zimnego. Do końca dnia odpoczywamy wykorzystując ten czas  na małą przepierkę i suszenie przemoczonych z poprzedniego dnia butów. Przy piwku gawędzimy z napotkanym turystą. Jak się okazało zna te góry bardzo dobrze. Polecił również kilka wariantów bardzo widokowych tras treckingowych na kolejne wakacje. Propozycje warte rozważenia. A wieczorkiem opowieści przy winku z grupą niemieckich turystów którzy tam właśnie spędzali urlop.

Dzień 5

Poprzedni bardziej lightowy dzień był potrzebny. Następnego dnia wstajemy już z większymi chęciami na pokonanie kolejnych kilometrów przez góry. Koszulki przepłukane, buty zdążyły wyschnąć, pot z dwóch dni spłukany pod prysznicem. Można ruszać dalej. Tego dnia wstajemy trochę wcześniej. Pobutka 6:15, śniadanie 6:30 (wcześniej się nie dało) i o 7:00 w drogę. Wczorajsi kompani od wina nie dawali wiary, że wyjdziemy tak wcześnie, ale udało się. Gdy opuszczliśmy izbę wszyscy jeszcze spali głębokim snem. Z dołu trasa na przełęcz wyglądał całkiem spokojnie. Ścieżka wijąca się pod górę przez zielone alpejskie łąki, sporadycznie porzecinana potokami. Dopiero przy końco pojawia się trochę skałek co może zwiastować trochę więcej trudności. I tak zapewne by było gdyby nie zachciało nam się znowu trochę urozmaicić wędrówki. W jednym miejscu szlak przecinał żleb w którym płynął sobie potoczek i zalegało jeszcze sporo śniegu. Śnieg twardy ale płynąca woda zadziałała i powstał ładny nawis. Dało by się przeskoczyć, ale Marzena uznała, że wyżej jest łatwiej i tam będzie bezpieczniej przeprawić się przez żleb. Wyżej uznała, że jeszcze wyżej będzie jeszcze łatwiej i tak dobrnęliśmy prawie pod same skały. Wyżej już tylko wspinaczka skalna. Przez strumyk faktycznie przeprawiliśmy się bez problemów, ale trawers do właściwego szlaku po stromym zboczu porośniętym śliskimi trawami nie wyglądał już tak różowo. Mało brakowało a musielibyśmy skorzystać z raków i czekana. Nie było nawet kiedy zdjęć robić. I jak tu słuchać kobiet. Następnym razem trzymamy się szlaku postanawiamy. Jak się okazało nie za długo wytrwaliśmy w tym postanowieniu. Tuż pod przełęczą szlak się rozwidla. Jedna odnoga prowadzi przez Hohe Kammerscharte 2689 mnpm a druga przez Niedere Kammerscharte kilka metrów niżej. Oczywiście obraliśmy kierunek na Hohe Kammerscharte. Ale po kilku metrach obchodząc pole śnieżne szlak wydał nam się trochę podejrzany. Okazało się, że zamiast na przełęcz zaczęliśmy wdrapywać się na jakąś grań odchodzącą od Kitzsteinhornu. Bardzo szybko spokojna ścieżka zamieniła się w sypkie zbocze z miękkim podłożem i osuwającymi się kamieniami i spod butów przy każdym kroku. Właściwy szlak został gdzieś w dole. Znowu mi się dostało ... jak my teraz zejdziemy ... nie idę dalej ... itd. Ale przynajmniej zdobyliśmy jakiś szczyt. Szkoda że nie wiemy jaki. Na mapie niestety nie opisany :-(. Przy zejściu musiałem rozwinąć linę bo inaczej musiałbym wracać sam. W końcu skoro ją taszczymy to niech się do czegoś przyda. Przy pomocy liny to co przed chwilą Marzenie wydawało się "ostatnią drogą" zaczęło nawet stwarzać odrobinę przyjemności. Później już szybko odnaleźliśmy właściwy szlak i bez dodatkowych przygód dotarliśmy do schroniska Krefelder Huette (2293 mnpm).
Wcześniej musieliśmy jednak pokonać plac budowy jakim okazał się w okresie letnim teren centrum narciarskiego na lodowcu Schmiedingerkees w Kaprun. Kto bywał na tym lodowcu zimą oddając się przyjemności jazdy na narty i podobało mu się to miejsce nie powinien tam wybierać się latem. Kruszarki bez przerwy kruszą kamień, a wielkie ciężarówki przewożą go z jednego miejsca na inne usypując nowe i wyrównując istniejące trasy narciarskie. Teren przpomina jeden wielki plac budowy. Będąc tam zimą dziwiliśmy się jak zobaczyliśmy w iglo wystawione na podeście osobowe volwo. Zastanawialiśmy się wtedy jak oni je tam wytransportowali. Teraz wiemy, że nie było to wcale takie trudne. Za to w folderach jakie znaleźliśmy w schronisku przeczytaliśmy, że Austryjacy bardzo dbają o to aby w minimalnych stopniu ingerować w środowisko. I aby zminimalizować erozję zbocza tras narciarskich pokrywane są siatką. Faktycznie było tych siatek porozciąganych sporo, ale i tak nasze wrażenia estetyczne zostały zepsute przez koparki, dzwigi, ciężarówki i nny ciężki sprzęt.
  Za to schronisko bardzo przyjemne. Miła atmosfera, a gospodarze bardzo przyjaźnie nastawieni. Może też dlatego, że byliśmy wtedy jednymi turystami, jacy zawitali tam z plecakami (poza robotnikami "kamieniołomu", którzy mieli tam wykupione noclegi). Ale dzięki temu mieliśmy cały 10 osobowy Lager tylko dla siebie.

Dzień 6

Przed nami już ostani z zaplanowanych etapów. Dotrzeć do pozostawionego w Enzingerboden samochodu i do domu zahaczając po drodze o Chorwację. Marzena uznała, że też musi coś mieć z urlopu i wyjazdu. Trzy możliwości:
1) Kolejką linową w dół i dalej autobusem, pociągiem, stopem lub czym się da do Enzingerboden.
2) Przejście granią na Maiskogel, zjazd kolejką do Kaprun i dalej czym się da do Enzingerboden.
3) Zgodnie z planem górami przez przełęcz Schmiedingerscharte (2716 mnpm), Kleetoerl (2372 mnpm) do Enzingerboden.
Marzena odczuwała już trudy poprzednich 5 dni i zdecydowała się zjechać na dół kolejką. Mi było szkoda pięknego dnia i zdecydowałem się na przejście przez góry. Oczywiście skorzystałem z tego, że Marzena zdecydowała się na kolejkę i doładowałem jej do plecaka nieco gadżetów. Na lekko, tylko z niezbędnymi rzeczami w plecaku szło się bardzo przyjemnie. Przez moment nawet zastanawiałem się czy czegoś nie zapmniałem. Tak jakoś lekko. Szlak podobny do tego z poprzedniego dnia. Na początku do przełęczy Schmiedingerscharte i z przełęczy do doliny trochę skałek, Później już ścieżka biegnąca zboczami trawersem przez alpejskie łąki. Bardzo przyjemny szlak bez większych trudności. Z alpejskim klimatem w postaci pasących się stad krów i wędrujących wydawać by się mogło bezpańsko stad owiec. Trzeba się jednak liczyć z odległością. To jednak ok. 8 godz. intensywnego marszu "na lekko".

Na koniec wycieczki jakże odmienna pogoda. 6 dni temu Alpy przywitały nas śnieżycą i temperaturą bliską 0 st. C. Żegnają nas dla odmiany wspaniałą pogodą, słońcem i temperaturą dochodzącą do 30 st. C.


Kilka praktycznych informacji

 

Schronisko Rudolfshuette - 2311 mnpm

Właściwie należaloby powiedzieć Hotel górski z m.in. basenem, sauną, restauracją, stołem do pingponga, ścianką wspinaczkową, bulderownią. Centrum alpinistyczne i niezła baza wypadowa na okoliczne szczyty. W schronisku można wypożyczyć wszelki sprzęt potrzebny do wyprawy i wspinaczki. Między innymi buty wspinaczkowe, linę, uprząż, raki, rakiety śnieżne i wiele innych przydatnych gadżetów. Cen nie sprawdziłem ale np za wypożyczenie butów wspnaczkowych na 1 dzień trzeba zapłacić 6 EUR.
Doba to koszt 36 EUR w lagerze (pokój wieloosobowy) ze śniadaniem i obiadokolacją. Śniadanie i obiadokolacja - szwedzki stół. Jedzenia do woli. Pełen komfort. Nie należy liczyć na zniżki z racji posiadania legitymacji OEAV. Jak najbardziej polecam to miejsce na letni lub zimowy urlop. Jeżeli ma się potwierdzenie pobytu w schronisku to wyjazd kolejką na górę kosztuje - 13 EURO w jedną stronę. 17 EURO w dwie strony. Tyle samo ze zniżką OEAV.
Więcej na http://www.alpinzentrum-rudolfshuette.at/Urlaub-auf-2-315m-Seehoehe.90.0.html

 

 

Schronisko Heinrich Sweiger House - 2802 mnpm

Schronisko z cudowną lokalizacją. Wybudowane na niewielkiej półce tuż przy krawędzi opadającego prawie pionowo 800 m zbocza. Wspaniały widok na dolinę. Niezłe miejsce wypadowe na okoliczne 3 tysięczniki. Bez wygód. Pokoje małe wieloosobowe, wyglądały na nieogrzewane, woda do mycia z kanistra, toaleta na szczęście pod jednym dachem w schronisku. Miła górska atmosfera. Nocleg - 10 EURO w Lagerze (pokoju wieloosobowym), 13 EURO w pokoju ze zniżką OEAV bez śniadania + 5 EURO za niewiadomo co za 2 osoby (jednorazowe). Herbata - 2,80 EURO
Więcej na http://www.alpenverein-muenchen-oberland.de/huetten__wege/bewirtschaftete_huetten/uebersicht/heinrich_schwaiger_haus

 

Schronisko/gospodarstwo agroturystyczne Ebmatenalm w Fuerther-Moaralm

Ładnie zagospodarowane gospodarstwo agroturystyczne gdzie można coś zjeść, napić się ale również skorzystać z noclegu i prysznica. Nocleg - 15 EURO - ze śniadaniem, prysznic - 2,50 EURO, piwo - 3,20 EURO, herbata - 2,00 EURO. Zniżki nie obowiązują.

 

 

Krefelder House - 2293 mnpm

Schronisko wybudowane przy lodowcu pod Kitzsteinhornu w samym centrum ośradka narciarskiego. Ciekawa propozycja na spędzenie kilku dni w górach szczególnie w zimie. Jedyny mankament to ilość prysznicy. Naliczyliśmy 1 męski i 1 damski na całe piętro. Może to być problem przy większej ilości osób w schronisku. Ceny: nocleg - 8 EURO w Legerze ze zniżką OEAV, 12 EURO bez znizki. Łóżko w pokoju - 11 EURO ze zniżką OEAV, 18 EURO bez zniżki. Śniadania - ok 9 EURO. HP - 25 EURO. Prysznic - 1,5 EURO za 3 min ciepłej wody. Wiecej na http://www.krefelderhuette.at/

Zapraszam również na http://grzegorz.mgw.com.pl. Relacja + kilka zdjęć z wypadu.

Autor: Grzegorz W.

 
Przetłumacz stronę na język angielski Wersja językowa - niemiecka

Licznik odwiedzin

Dzisiaj >263
Wczoraj >328
W tygodniu >591
W miesiącu >11658
Wszytskie >1740981

Odwiedza nas

Naszą witrynę przegląda teraz 14 gości 

Ta strona używa cookie. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our privacy policy.

I accept cookies from this site.

EU Cookie Directive Module Information